Pleskot na Hrad?

Nowo wybrany prezydent Republiki czeskiej, Petr Pavel, jeszcze w czasie kampanii deklarował – a po wyborze potwierdził – że chciałby uprzystępnić Hradczany, uczynić przestrzenią bardziej przyjazną, ograniczyć obostrzenia wynikające z faktu, że Hrad jest także siedzibą prezydenta. I w tym kontekście wymienił architekta Josefa Pleskota, który takie przedsięwzięcie mógłby poprowadzić, gwarantując piękny efekt i wysoką jakość. Czy to tego dojdzie, czas pokaże. Wypada trzymać kciuki, bo kto jak kto, ale Pleskot na pewno by Hradczany upiększył, we właściwy sobie, szlachetny i dyskretny sposób.

Josef Pleskot (ur. 1952) to znana marka czeskiej architektury, ceniony i wielokrotnie nagradzany. Mocno osadzony w tradycji czechosłowackiego modernizmu i funkcjonalizmu. Lista projektów i realizacji bardzo długa i urozmaicona, od jednorodzinnych domów po biurowce, gmachy publiczne i handlowe, parki i nabrzeża. Rewitalizował wiele budynków w Litomyšli, między innymi rekonstruował i dostosował do funkcji muzealnej słynny gmach browaru, w którym narodził się tak drogi Czechom, i nie tylko, Bedřich Smetana.

Być może najbardziej znany obiekt, a raczej kompleks obiektów, rewitalizowany pod kierunkiem Pleskota, to aula Gong, Svet techniki i Bolt Tower (Wielki piec nr 1) w Dolních Vítkovicach w Ostrawie, gdzie metalurgiczny moloch przemienił się w fascynujący świat technicznych fantazji.

Czytaj dalej

Baba: nie całkiem prawowite dziecko Werkbundu

Zima – zasadniczo kiepski czas na zwiedzanie. Dzień krótki, wieje po kościach, a to mokro, a to ślisko, ręce marzną, nie chce się robić zdjęć. Trudno wykrzesać entuzjazm. Ale są takie miejsca, które najlepiej oglądać zimą-wczesną wiosną. To dzielnice i osiedla willowe. W zieleni i w słońcu oczywiście zyskują na urodzie, ale ta urokliwa zieleń potrafi ze szczętem zasłonić architekturę; forma i detal domów stojących w ogrodach nigdy nie są tak dobrze widoczne jak bezlistną porą roku. A jeśli zdarzy się zimowy dzień słoneczny, lekko mroźny, kiedy powietrze wyostrza kształty, albo odwrotnie, śnieżny, gdy wszystko łagodnieje, szerokie spektrum doznań estetycznych zapewnione.

Jednym z takich miejsc jest praskie osiedle Baba położone na wzgórzu o tej samej nazwie w północnej części miasta, na północ od Dejvic, między parkiem Divoká Šárka i Šáreckim potokiem a dworcem Praha-Podbaba i kanałem Wełtawy.

Osada Baba to późne i nie całkiem prawowite dziecko idei i ruchu na rzecz budowy nowoczesnych, wygodnych, masowych i tanich domów i mieszkań. Idea kiełkowała w pierwszej dekadzie XX wieku, głównie w niemieckim kręgu kulturowym, choć nie bez pewnego wpływu angielskiego Arts and Crafts. W 1907 roku w Monachium powstał Deutscher Werkbund, „związek twórczy” skupiający architektów, artystów i inżynierów zainteresowanych przestawieniem budownictwa mieszkaniowego na nowe tory. Organizowane od 1927 roku wystawy w kilku miastach – Stuttgarcie, Berlinie, Wrocławiu, Wiedniu, Brnie i Zurychu – zaprezentowały wzorcowe, modernistyczne domy i mieszkania; funkcjonalne, doświetlone, ekonomiczne w utrzymaniu. Ostatnim ogniwem była Praga, gdzie czechosłowacki odpowiednik Werkbundu – Svaz československého díla, w którym pierwsze skrzypce grali znani już architekci Josef Gočár i Pavel Janák (świeżo nawróceni po epizodzie rondokubistycznym) –  po niezbyt udanym eksperymencie z kolonią Nový dům w Brnie postanowili zrealizować modernistyczne osiedle.

Czytaj dalej

Widać, że to ziemski raj…

Co jest ikoną czesko-morawsko-śląskiego pejzażu? Na myśl przychodzą najpierw zamki, oczywiście, potem słupy morowe i nepomuki. A tymczasem, najbardziej być może charakterystycznym elementem tego krajobrazu są rozhledny. Które bywają murowane, drewniane, betonowe albo stalowe, proste albo wymyślne, imperialne, rustykalne albo industrialne – jednym słowem: najrozmaitsze. Stoją na wszelkich górach i wzniesieniach oferujących piękne i dalekie widoki, można wspiąć się jeszcze trochę wyżej, popatrzeć jeszcze dalej. Wbrew pierwszemu skojarzeniu (rozhlas znaczy „radio”, w znaczeniu „rozgłośni”, więc myślimy o masztach radiowych…), rozhledna to wieża widokowa. Ile ich stoi w Republice Czeskiej, wie chyba tylko autor strony Rozhlednovým rájem, Jiří Štekl. Podobno około pół tysiąca.

Każdy, kto był w Czechach, także ten, którego znajomość Czech ogranicza się do Pragi, musiał widzieć chociaż jedną, a nawet dwie. Bo co góruje nad Pragą? Na jednym brzegu Wełtawy – monstrualna wieża telewizyjna na Żiżkowie, na drugim – skurczona (jak 1:5) wieża Eiffla czyli rozhledna na wzgórzu Petřín, kopia paryskiej ikony postawiona z okazji wystawy gospodarczej w Pradze w 1891 roku. Akurat te dwie wieże powstały jako transmisyjne, ale to raczej wyjątek niż reguła. Inne, zwłaszcza w bardziej płaskim krajobrazie Moraw, zapewne były pierwotnie wieżami triangulacyjnymi. Ale dziś są celem turystów.

Można odnieść wrażenie, że wspinanie się na te konstrukcje to koníček wspólny Czechom wszystkich warstw, grup społecznych i wiekowych. Chociaż niektórzy uważają, że pasja stawiania wież przekroczyła granicę szaleństwa i konstrukcje mnożące się jak króliki po deszczu zaśmiecają krajobraz. Architekci i ekolodzy pytają: „Dlaczego cała nasza przyroda ma przypominać Disneyland? Wszędzie wieże widokowe, budki z kiełbasą i stragany z pamiątkami…” Ale ogólnie rzecz biorąc, rozhledne są kochane tak przez lokalne władze, jak turystów. Niewątpliwie wiąże się z nieodmiennie tu popularnym krajoznawstwem i zamiłowaniem do pozamiejskich wypraw. Výlet to wyjazd, wcale nie „odlot” do ciepłych krajów (bo to już podróż, czyli cesta), ale przede wszystkim, „wycieczka”. W weekendy zastępy Czechów wyruszają na výlet, pieszo, pociągiem, rowerem, kajakiem. Wielu wyznacza sobie cel na platformie rozhledny.

Dlaczego wieże? Czy nie można podziwiać krajobrazu po prostu stojąc na szczycie wzniesienia? Odpowiedź pierwsza: problem leży być może w geografii. Republika Czeska to wyżyny i kotliny. Nie ma tu wysokich, monumentalnych gór, najwyższa Śnieżka mierzy zaledwie 1603 metry n.p.m.; niegdysiejsze „czechosłowackie” Tatry odłączyły się podczas rozwodu ze Słowacją (dawno temu Bohdan Łazuka śpiewał „za granicą bywam w czeskich Tatrach”, tak się kiedyś mówiło!). Więc byłaby to próba poszerzenia horyzontu, skoro natura poskąpiła, niech technika pomoże. Niektóre rozhledne reklamują się tym, że w pogodny dzień można z nich zobaczyć Alpy. Złośliwi mówią, że z wież Czesi chcieliby wypatrzeć morze, którego im brak…

Czytaj dalej

Największy okruch cesarskiej kolekcji

„No cóż, mieli szczęście”, nieraz słyszy się z ust Polaków odwiedzających Czechy, „mają tych zabytków tyle, bo nie mieli zniszczeń wojennych”. Co w odniesieniu do XX wieku jest prawdziwe; rzeczywiście, obie wojny światowe z tutejszym dziedzictwem obeszły się – w porównaniu z tym, co stało się w paru innych krajach – bardzo łagodnie. Ale jeśli cofniemy się do wieków wcześniejszych, obraz różowy nie będzie. Wspomnijmy chociażby okres wojny trzydziestoletniej, przemieszczających się w tę i we w tę wojsk najrozmaitszego autoramentu, brutalnych pacyfikacji, przerażających spustoszeń, grabieży. W pamięci Czechów czarno i ponuro zapisali się zwłaszcza Szwedzi i Sasi. A Habsburgowie, którzy co prawda tytułowali się królami Czech (co wiązało się ze statusem elektora Rzeszy, nie do pogardzenia), jednak traktowali je nieco po macoszemu. Jeden Habsburg pokochał Pragę, uczynił ją swoją stałą rezydencją, zgromadził tu fantastyczną kolekcję sztuki, rzemiosła i dziwów natury. Po śmierci Rudolfa II (1612) już żaden cesarz na Hradczanach nie osiadł, a rudolfińskie przebogate zbiory zostały całkowicie rozproszone – częściowo zniszczone, ale głównie wywiezione, sprzedane, rozkradzione. Można by Europę przemierzyć wzdłuż i wszech ich tropem; lwią część znajdziemy oczywiście w Wiedniu, ale najsłynniejszy, owocowo-warzywny portret cesarza jako boga Vertumnusa popłynął do Szwecji.

Giuseppe Arcimboldo, Rudolf II jako Vertumnus, 1591,
ob. Skoklosters slott, Håb

Rozmiar strat dobitnie widać, gdy zwiedzamy zamkową galerię na Hradczanach (Obrazárna Pražského hradu). Próżno szukać arcydzieł. A przecież Rudolf II, słynny samotnik, melancholik, zafascynowany alchemią, kabałą, okultyzmem, mrocznym obliczem i dziwnością świata, nienasycony kolekcjoner, miłośnik automatów i mechanicznych zabawek ściągnął na swój dwór i zaprzągł do pracy fantastyczną reprezentację manierystów, od Arcimbolda poczynając, przez Sprangera, von Aachena, Sadelera po Savery’ego. Kompulsywnie gromadził włoskich, flamandzkich i niemieckich mistrzów, miał w kolekcji Dürera, Bruegla (Kunsthistorisches Museum jemu zawdzięcza większość swego fantastycznego zespołu), Tycjana, Corregia, Tintoretta, Michała Anioła, Leonarda da Vinci (inwentarz z 1621 roku odnotowuje jego obraz przedstawiający „kobietę z białym pieskiem”, „Ein weib mit einem weisen hundlein von Leonardo da Vinci”. Zapewne Dama z gronostajem?), Cranacha. Kustoszem zbiorów był włoski uczony antykwariusz, złotnik, architekt, malarz, pisarz i historyk w jednej osobie, Jacopo Strada, ale dopiero siedem lat po śmierci cesarza sporządzono pierwszy spis, w którym znalazło się 3 tysiące obrazów, 2,5 tysiąca rzeźb, tysiące obiektów rzemiosła, mirabiliów i innych przedmiotów, wycenione na 17 milionów florenów. A przecież już wcześniej musiała się nieźle obłowić zgraja dworzan… Niebawem, po bitwie na Białej Górze, Maksymilian Bawarski wywiózł z Pragi nie mniej niż 1500 wozów złota, dzieł sztuki i kosztowności. Grabież kontynuowali kolejni władcy i okupanci. Właściwie to cud, że coś się ostało.

Czytaj dalej

Avion redivivus

W maju, po kilkuletniej renowacji, a raczej rewitalizacji, otwarto dla gości i dla zwiedzających brneński hotel Avion.

I od teraz to wnętrze powinno być obowiązkowym punktem zwiedzania Brna, tak jak willa Tugendhatów czy tereny wystawowe. Szlachetny modernizm w pigułce. Wnętrze, wbrew temu co zapowiada wąziutka pierzeja, przestronne, a przede wszystkim niezwykle jasne: świetliki w stropach, ścianach i.. pod nogami. Światło krąży swobodnie między oknami i luksferami, nie pozwala odczuć ciasnoty miejsca. Pięknie rozrzeźbiona przestrzeń.

Czytaj dalej

Jože Plečnik (1872-1957): Słoweniec w Pradze

I když je Slovinec, opravdu je tak trochu „náš”, mówią dziś Czesi. Słoweńskiemu architektowi Praga zawdzięcza kilka wybitnych dzieł. Przede wszystkim jedyny w swoim rodzaju, najbardziej nieoczywisty z praskich kościołów, świątynię Najświętszego Serca Jezusowego (Nejsvětějšího srdce Páně). Ten kościół zna każdy, kto trochę zboczył z głównego traktu turystycznego i zapuścił się na Vinohrady. Zadziwiająca Arka Noego okryta gronostajowym płaszczem, ze zwieńczoną królewskim jabłkiem potężną wieżą, której rozeta jest olbrzymią tarczą zegarową. Kościół-krążownik płynie majestatycznie po wzburzonym świecie. Klasyczny i nowoczesny. Estetyczna niespodzianka.

A wielki wkład Plečnika w dzisiejszy wygląd praskiego wzgórza zamkowego jest mniej doceniany. Bo też jego hradczańskie projekty są kameralne, nie narzucają się, przyćmione przez wielką architekturę, a niektóre są zresztą całkiem niedostępne oczom zwykłych śmierelników, bo należą do strefy zamku zastrzeżonej dla głowy państwa. Za pierwszej republiki przez kilkanaście lat Jože Plečnik pełnił funkcję architekta Hradu, wybrany przez prezydenta Masaryka, który powierzył mu zadanie estetycznego uporządkowania przestrzeni oraz przystosowania części wnętrz do nowej funkcji – administracyjnej i mieszkalnej. I nikt nie zgłaszał sprzeciwu, że nie-Czech-nie-Słowak decyduje o image’u najważniejszego w Czechosłowacji miejsca… Dopiero w latach 30-tych, na fali wznoszącej nacjonalizmu, odezwały się głosy „nie nasz! nie nasz! czy to mało mamy własnych architektów?!”

Czytaj dalej

Hradecki salon Kotěry

Hradec Králové – w wersji polskiej, rzadko używanej: Grodziec Królowej, a w niemieckiej, bardziej znanej: Königgrätz (tak, to ten Königgrätz od słynnej austriackiej klęski w bitwie pod Sadową) – bywa nazywane „salonem Republiki”, pierwszej Republiki. Głównie za sprawą architekta Josefa Gočára, który w latach 20-tych opracował plan nowej części miasta: wytyczył place i promieniście rozchodzące się ulice, przewidział napowietrzające kliny zieleni i postawił monumentalne, funkcjonalne gmachy publiczne. To nowoczesne miasto godne nowego państwa zbudowano na zachodnim brzegu Łaby. Po wschodniej stronie rzeki, a ściślej, w widłach Łaby i Orlicy, stoi miasto stare, trochę gotyckie, trochę barokowe, kiedyś zamienione w twierdzę, w początkach XX wieku uwolnione z gorsetu fortyfikacji. Obie części łączy przerzucony nad Łabą, reprezentacyjny Pražský most.

A symbolicznym łącznikiem „między dawnymi a młodszymi czasy” jest zespół budynków wzniesionych przed wybuchem Wielkiej Wojny według projektów Jan Kotěry: Okresní dům, palmiarnia (Palmová zahrada) na tyłach hotelu Grand, miejskie muzeum – wszystko w pobliżu nabrzeża nazwanego imieniem królowej Elżbiety Pomorskiej (Eliščino nábřeží) – i kioski na przedmościach owego łącznika starego z nowym.

Jan Kotěra (1871-1923) uchodzi za pioniera czeskiej nowoczesnej architektury, ojca czeskiego funkcjonalizmu. W 150 rocznicę jego urodzin badacze zmierzyli się z tym mitem, weryfikując wiele obiegowych sądów. Ale nie ulega wątpliwości, że to architekt świetny i ważny.

Czytaj dalej

Jan Kupecký (1666-1740)

Miłośnik jasnych podziałów będzie miał z nim kłopot. Czech? Słowak? Austriak? Niemiec? Węgier? Z bardzo prostej, niezamożnej rodziny czeskich protestantów, uciekinierów z rekatolicyzowanych Czech, urodzony pod Pozsony, czyli Bratysławą, wówczas węgierską. Kształcił się na Morawach, potem w Wiedniu, a wreszcie przez Wenecję dotarł do Włoch, na dwadzieścia lat osiadł w Rzymie. Potem znów Wiedeń, wypady do Czech, ostatnie kilkanaście lat życia w Norymberdze. Gdyby nie długi włoski etap, można by powiedzieć: Środkowoeuropejczyk. W źródłach występuje różnie, niejednokrotnie nawiązuje do swego czeskiego pochodzenia (Mahler aus Böhmen albo Pictor boemus; czy tego drugiego miana nie odczytalibyśmy dziś chętnie – nawiązując do dwuznaczności słowa „boemus” – jako „malarz wędrowny”?). Spójrzmy jak etykietuje go współczesna alfa i omega, Wikipedia: w polskiej wersji – „malarz słowacki”, w słowackiej – „węgierski czeskiego pochodzenia”, w czeskiej – jednoznacznie Czech, podobnie, o dziwo, w niemieckiej (chociaż malarz występuje tu jako Johann Kupetzky) i angielskiej, a Francuzi znów uważają go za Słowaka. Problem dla mnie drugorzędny, ale jednak znajduje odbicie w literaturze przedmiotu: nigdy nie wiadomo, kto potraktuje go jako „swojego”, a kto zignoruje.

Autoportret, po 1690

A to chyba największy portrecista swoich czasów. Nie tylko pod względem ilości, chociaż i tego aspektu nie można pominąć – to tysiące obrazów!

Czytaj dalej

Największa: Wielka synagoga w Pilznie

To, że jest największa w Czechach (a podobno w Europie druga co wielkości, po Budapeszcie) nie jest dla mnie szczególnie ważne. Ale to, że taka ogromna, okazała budowla stojąca w reprezentacyjnym miejscu, widoczna zewsząd, dominująca nad okolicą, przetrwała ponury czas Trzeciej Rzeszy? Imponujące synagogi w Ołomuńcu i Brnie padły ofiarą podpalaczy zaraz po zajęciu tych miast przez niemieckie wojsko, 15 i 16 marca 1939 roku, wiele innych podzieliło ich los. To prawda, sporo synagog w Czechach, z monumentalnymi praskimi bożnicami na czele, Hiszpańską i Jerozolimską, przeżyło czas Protektoratu w lepszym lub gorszym stanie, zamienione głównie na magazyny. Ale ta w Pilznie robi wyjątkowe wrażenie. Położona przy jednej z głównych arterii, rzut beretem od staromiejskiego rynku, widoczna z daleka, a cebulaste hełmy na wieżach, zwieńczone iglicami z gwiazdami Dawida, stały się jedną z dominant w pejzażu miasta.

Czytaj dalej