Bramy wieczności

Spopielarnia wznosiła się wysoko ku niebu […] – Tak, tak, Rudolf Bitzan zaprojektował też wprawdzie kilka kościołów, ale jego spopielarnia nie miała mieć nic wspólnego z kościołem, nie, nie, drogi panie Kraus, mówił ojcu, że wyobrażał sobie tę budowlę raczej jako ptaka z rozpostartymi skrzydłami, jako orła, który wzbija się w niebo i znika wraz ze zmarłymi… Wszystko miało być niezwykle proste i jasne, bo w rzeczywistości życie ludzkie jest jasne i proste, tylko my robimy z tego wszystkiego wielki problem. […]

Patrzyliśmy na dwóch ogromnych rycerzy. Dwóch strażników śmierci z orlimi skrzydłami z czerwonego piaskowca, którzy po obu stronach wejścia spoglądali na nas surowo z góry […]

Winterberg spoglądał na tarcze, które trzymali obaj rycerze […] na cztery zwierzęta w kole odwzorowane na rycerskich tarczach. Orzeł. Wąż. Lew. Sowa. Siła i wolność. Odradzanie się. Odwaga. Mądrość. I długi sen, dodał. A potem zadarł wysoko głowę, spoglądając na wielki napis nad wejściem. „Czysty, praboski, wspaniały ogniu, weź w swe ramiona znużone ciało…” Jaroslav Rudiš, Ostatnia podróż Winterberga, przeł. M. Gralińska, Wrocław 2021

Idea spopielania zmarłych przywędrowała do Czech z niemieckiej strony w drugiej połowie XIX wieku i powoli, ale konsekwentnie zdobywała coraz szersze grono wyznawców działających w Towarzystwie Przyjaciół Kremacji (Společnost přátel žehu). Pierwsze krematorium, to przed którym stają Winterberg z Krausem, stanęło w Libercu (ówczesnym Reichenbach) wspólnym staraniem niemieckich i czeskich obywateli w latach 1912-1916. Oficjalne otwarcie nastąpiło 23 sierpnia 1917 roku przy wagnerowskich dźwiękach uwertury do Parsifala. A jednak, zgodnie z austriackim prawem, nie mogło zacząć funkcjonować. Kremacji długo dawał stanowczy odpór Kościół katolicki. Jeszcze w 1917 roku kodeks prawa kanonicznego nie tylko kategorycznie zakazywał katolikom tego rodzaju pochówku, ale nawet zabraniał mszy za spokój duszy spopielonych. Stało za tym podtrzymywane przez wieki przekonanie, że – wbrew słowom jakie Stwórca kieruje do pierwszych rodziców: „prochem jesteś i w proch się obrócisz” – gwarancję zmartwychwstania daje tylko pogrzebanie ciała w ziemi. Nic to, że robactwo je rozłoży, Pan bez trudu zbierze kości, powlecze je ścięgnami i skórą, a na koniec „zadomowi duszą”, jak pisze prorok Ezechiel. Nie wiedzieć czemu Kościół przez wieki żywił przekonanie, że Wszechmogący nie poradzi sobie z ulepieniem człowieka na powrót z popiołu. A zatem kremacja nie była ot, innym rodzajem pochówku, ale znakiem niewiary w zmartwychwstanie ciał. Jakoby stała w sprzeczności z ideą „snu po śmierci”. W ogniu może spłonąć czarownica albo heretyk, ostatecznie, jeśli nie powstaną z martwych, szkoda niewielka.

W nowopowstającej Czechosłowacji spopielanie zwłok stało się manifestem „deaustryzacji”, znakiem sprzeciwu wobec katolickiej, habsburskiej tradycji, powrotem do przedwiecznych, rzekomo rodzimych, słowiańskich obrzędów. Wiosną 1919 roku parlament uchwalił stosowne prawo, od nazwiska czołowego propagatora kremacji, pisarza i reżysera, znane jako „lex Kvapil”. Zostaje uruchomione krematorium libereckie, powstają kolejne, w Nymburku, Pradze, Brnie, Pilznie, Ołomuńcu… Najsłynniejsze, nieoczekiwanie radosne i baśniowe, zwane Domem światła (Dům světla), wystawił latach 1921-1923 w Pardubicach Pavel Janák, wielka postać czeskiej architektury.  Zaproponował niesłychany stylistyczny misz-masz: ludowe akcenty pożenił z nutą manieryzmu i rondokubizmem, stylem, który miał wyrażać ducha właśnie powstałego czechosłowackiego narodu. Powstała wielka chata z piernika. Wesoła brama w inny świat albo w uwalniającą od wszystkiego nicość. 

Janáka pomysł na budynek krematorium nie znajdzie naśladowców. Chyba dobrze się stało. Co za dużo, to niezdrowo. Zresztą rondokubizm dość szybko się degeneruje, choć w wersji bardzo uproszczonej, powszedniej, będzie w Czechosłowacji obecny. Ale nastaje czas radykalnej zmiany: wkracza modernizm – formy radykalnie upraszczają się, piękno leży w proporcjach i materiale, ornament zostaje uśmiercony. Architekci szukają dla nowych przybytków nowej formy, niechby spopielarnia nie przypominała kościoła ani cmentarnej kaplicy. Modernizm, odcinający się od wszystkich starych korzeni, był szansą, ale i wyzwaniem. A jednak… nawet niemal purystyczne krematorium Strašnice na praskich Vinohradach (1927-1930, architekt Alois Mezera) nie uniknie skojarzeń z wczesnochrześcijańską bazyliką.

Od zastanych wzorców budowli sakralnych i sepulkralnych, od wielowiekowej tradycji, od której niełatwo się architektowi uwolnić, najdalej chyba odszedł Ernst (Arnošt) Wiesner projektując krematorium w Brnie (1926-1930). Nad solidną, ceglaną bryłą przyziemia wyrasta smukła sfera przejścia – to sala pożegnań obwiedziona niewinnie białą ścianą-attyką, wystrzela w niebo prostymi sterczynami, a świetlik nad nią otwiera się na nieskończoną przestrzeń. Wspaniała gradacja brył i barw, stopniowe uwolnienie od ciężaru i tego, co trzyma przy ziemskiej doczesności.

To chyba najpiękniejsze z czeskich krematoriów. Ale najbardziej pogodne stanęło w Ołomuńcu. W 1926 roku w konkursie architektonicznym zwyciężył projekt bardzo młodego, ledwie dwudziestoczteroletniego Aloisa Šajtara (1904-1994), początkującego architekta z Pragi. Komisji konkursowej nie można odmówić odwagi i świeżości spojrzenia. Modernizm w Ołomuńcu zapuszczał raczej korzonki niż korzenie. W prowincjonalnym, konserwatywnym mieście zapotrzebowanie na przełom w architekturze było skromne, pierwotnie zamierzano nawiązać do neoromańskich budowli stojących po sąsiedzku na katolickim i żydowskim cmentarzu. A jednak zdecydowano się na śmiały krok. Dziś krematorium w Neředinie nie robi wielkiego wrażenia, ta stylistyka opatrzyła się nam i zbrzydła, kojarząc się, niestety, z przaśnym i byle jakim budownictwem z doby demoludzkiej. Ale swoim czasie musiało być dobitnym manifestem nowego, deklaracją wiary w piękno prostych brył i dyscyplinę form. Gdy wspomnimy spopielarnię pardubicką, przeskalowany piernikowy domek, ołomunieckie krematorium zdaje się świątynią cnoty umiaru. Zaskakuje za to barwą.

Błękitny budynek, skrajnie prosty, bardzo szlachetny w proporcjach, wyrasta prawie bezpośrednio z ziemi, a w pogodny dzień łagodnie zlewa się z jasnym niebem. Z bliska widać, że elewacja nie jest jednolitą taflą, że to ceramiczne płyty, ściany oplata regularna siatka podziałów. Między poziomem a pionem, strefą ziemi i strefą powietrza, trwaniem i wzlotem, toczy się niekończąca się gra. Wnętrze modrego gmachu też jest modre: jasnobłękitne ściany przechodzą w nasycony błękit sklepienia. Dlaczego krematorium jest niebieskie? Przez skojarzenie ze sferą niebieską? Czy dlatego, że to kolor, który urzeka, koi, budzi nadzieję, otula poczuciem bezpieczeństwa? Od wieków błękit, barwa pogodnego nieba i niezapominajki, jest ulubionym kolorem Europejczyków, świetlistą szatą marzeń i melancholii. (A może ta niebieskość jest trochę na przekór Kościołowi? Bo całkiem nieobecna w symbolice barw liturgicznych? Aż dziw, ale kolor nieba nie pojawia się nawet w święta maryjne.. ) . Błękitna brama wieczności – to bardzo piękny pomysł.

  

Zdjęcia: Wikimedia Commons (MartinVeselka, Petr Vilgus, Roman Horník, Zp, VitVit)

Dodaj komentarz